wtorek, 2 lipca 2013

Rozdział 1

Rozdział 1




- Weź kurtkę! Usłyszałam znajomy głos, nie musiała sprawdzać kto to. Nie obróciłam się, może pomyśli, że jej nie usłyszałam. 
- Będzie padało! Nie dawała za wygraną. 
Przyśpieszyłam kroku i znalazłam się za zakrętem, mogłam znów zwolnić. Nie lubię szybko chodzić i raczej się nie śpieszę. Serio pośpiech jest dla kogoś, komu zależy. 
Moje stopy dotknęły trawy, znajdującego się niedaleko mojego domu, lasu.  Odpięłam smycz wiążącą mojego psa, nie lubił jej. Chyba jesteśmy do siebie podobni, ktoś kiedyś powiedział mi, że psy upodobniają się do właścicieli, sadzę że jest w tym trochę prawdy. 
Oboje nie lubimy, gdy coś nas wiąże.  Owczarek niemiecki leniwie wąchał trawę i włóczył się, wciąż gdzieś w okolicy moich nóg.  Las z każdym krokiem stawał się ciemniejszy i bardziej dziki, minęłam kilka par i biegających mężczyzn w lajkrze. Oni zawsze mają obrzydliwie umięśnione łydki. Ble. W końcu na mojej drodze przestali pojawiać się ludzie, a ja pozwoliłam sobie na odprężenie.  W powietrzu czuć był wilgoć i było naprawdę gorąco.  Pewnie mama miała rację, zaraz lunie deszcz, ale w obecnej chwili nie mam nic przeciwko, serio.  Jest gorąco i duszno. W końcu dotarłam do mojego miejsca, przychodzę tam od przeprowadzki, czyli w zasadzie od tygodnia. To zacienione miejsce, pod wielkim dębem jest kamienna płyta, na której lubię siadać. Rozłożyłam się na zimnym kamieniu i wyciągnęłam z torby puszkę gazowanego napoju. Uwielbiam zimne, gazowane napoje z dużą ilością cukru i kofeiny. Pies biegał gdzieś wokoło i węszył zapamiętale, a ja rozkoszowałam się chwilą samotności, dopóki pierwsze krople wody, nie uderzyły w kamienną płytę, służącą mi za siedlisko. Chwilę później deszcz odnalazł też moja twarz. Leniwie wstałam i wyrzuciłam zgniecioną puszkę za siebie. Odczułam zmianę w powietrzu, wzmógł się wiatr i zrobiło się chłodno. 
- Cerber! Zawołałam, a posłuszny pies już truchtał przy mojej nodze, dotknęłam dłonią, miękkiego futra i ruszyłam w kierunki domu. 
Droga powrotna zawsze wydaje się być dłuższa, niż tak którą przybyliśmy na dane miejsce, tym razem było podobnie. Wiatr wzmógł się jeszcze bardziej i wkrótce mój misterny kok rozleciał się i włosy wydostały  na wiatr. Chmura zerwała się i chlusnął deszcz. To nie był jakiś tam kapuśniaczek, a prawdziwa ulewa. Już po kilku chwilach byliśmy z Cerberem cali mokrzy. 
Przy wyjściu z lasu, przypięłam psa do smyczy i przyśpieszyłam kroku, ulice ziały pustkami. To urok mieszkania w małym zacofanym miasteczku, i to w najbardziej wyludnionym domu. 
Niedaleko lasu i cmentarza. Nie chciałam tu mieszkać, ale kolejny zawód miłosny mamy pchnął ją do działania. Mama kupiła go bo był tani i zawsze chciała mieć domek z ogródkiem.  Myślisz pewnie, że mamy biały płot i zadbany ogródek, ale nic bardziej mylnego. Mama dużo pracuję i nie mam czasu na takie pierdoły.  Zdjęłam całkiem mokre trampki i rzuciłam je w kąt. 
- Chodź Cerber! Zawołałam na psa i wbiegłam po schodach na górę. 
Zrzuciłam mokre ciuchy i zmyłam maskarę , która spłynęła z moich oczu na policzki. 
Do rozpoczęcia roku szkolnego zostało mnóstwo czasu, więc bardzo się nudziłam. Nie żebym kiedykolwiek była fanką szkoły i nie chodzi o oceny, czy samą naukę. Po prostu nienawidzę, gdy ktoś mi rozkazuję.  Wyjęłam z torby pełną puszkę pepsi i usiadłam na łóżku, wkładając słuchawki i sięgając po leżącą pod łóżkiem książkę.  
- Umyj łapy temu cholernemu psu, zanim znów wejdziesz z nim na górę. Usłyszałam krzyk mamy, piętro niżej. 
Mama nie przepada za moim psem, nie winie jej, Cerber też jej nie lubi.
Przeleciałam wzrokiem po kartce, ulubionej lektury. 
" Na początku był Chaos. Któż zdoła powiedzieć dokładnie, co to był Chaos? Niejedni widzieli w nim jakąś istotę boską, ale bez określonego kształtu. Inni — a takich było więcej — mówili, że to wielka otchłań, pełna siły twórczej i boskich nasieni, jakby jedna masa nie uporządkowana, ciężka i ciemna, mieszanina ziemi, wody, ognia i powietrza. "
Odpłynęłam zaczytując się w dziele Parandowskiego zapominając o świecie, dopóki nie wybudziła mnie mama. 
- Jutro przyjdzie tu ktoś wyjątkowy. Zaczęła siadając na moim łóżku, Cerber poruszył się niespokojnie przy nogach dębowego łóżka, nie lubił ludzi blisko mnie.  
Łóżko jest wysokie i ma baldachim zdobiony szlifowanym drewnem.  Pierwszego dnia wyryłam swoje imię na ramię łóżka, gdyby mama to zauważyła, było by ze mną krucho. 
- Mamoo. Jęknęłam głośno i założyłam poduszkę na głowę. 
Moja mama ma na imię Ewa i jest wspaniałym rodzicem, nigdy na mnie nie naciska. Akceptuję mnie jaka bym nie była, ma jedną bardzo kłopotliwą przypadłość- zakochuję się w każdym napotkanym mężczyźnie, a każdy zainteresowany facet okazuję się kompletnym dupkiem.  Jest etap zauroczenia, planów na przyszłość i czarna rozpacz. Moim zadaniem jest wydobywanie jej z czeluści jej prywatnego Tartaru. 
- Proszę mamo, przecież jesteśmy tu od tygodnia. Mówię coraz bardziej się irytując, szczęście, że nie odziedziczyłam po niej kochliwości. 
- To tylko przyjaciel Persi, nikt więcej. Mówi swoim łagodnym maminym głosem. 
Wzdycham głośno. 
- Nie mów tak do mnie, tyle razy Cię prosiłam. 
Kobieta poprawia krótkie brązowe włosy. Jest ładna na swój wiek, urocza, ma olbrzymie sarnie oczy i jasna cerę. Jest piękna, kiedy tego zechcę. 
- Tak właśnie brzmi twoje imię. Tłumaczy mi uśmiecha się. 
Kręcę głową ze złością.- Mam na imię Kora, to już wystarczająca kara, nie musisz mi utrudniać. 
- Tylko przez złośliwość urzędników, wiesz jaką musiałam dać łapówkę, kiedy załatwiałam Ci imię.... Zaczęła swoja opowieść, znam ją już tak dobrze, że nie muszę słuchać. Dla ciekawostki, dodam, że z opowieści na opowieść, suma wspomnianej łapówki rośnie. 
Moja mama tak jak ja ma słabość do greckiej mitologi, gdy mnie urodziła wpadła na cudowny-wyczuj sarkazm, pomysł. Otóż jej ulubioną postacią jest Persefona, córka Demeter. Urzędnicy nie zgodzili się na to imię, więc uparła się na odpowiednik-Kora. Żeby się na to zgodzili musiała dać niebotyczna łapówkę.  Czy raz urzędnicy nie mogli być skrupulatni, wiem że proszę o wiele, ale -uczciwi? O jak bardzo chciałabym być Kaśką, Aśką, albo jakąś tam Olą. 
- Obiecaj, że będziesz miła. Patrzyła na mnie wyczekująco. 
Ma prawo się bać, poprzedniego jej faceta podpaliłam. Od razu mówię, to nie był jakiś wielki płomień, skończyło się na oparzeniach drugiego stopnia, ale facet nigdy więcej nie wykorzystał kobiety. Jestem tego pewna. To był naciągacz, mama zawsze trafia na jakiś skrzywionych kawalerów. Począwszy od mojego ojca, podobno było motocyklistą i lekko duchem. Każde moje złe zachowanie mama usprawiedliwia genami. Geny, ta jasne. 
- Postaram się. Odpowiadam zgodnie z prawdą. 
- Postaraj się bardzo. Dodaje mama i podchodzi do drzwi. - Postaraj się nie zakochać. Proszę ją na odchodne, a ona raczy mnie ciepłym śmiechem. 
Nasze rozmowy zawsze są podobne, Ewa każe mi się postarać, a ja jej to obiecuję, nic więcej od siebie nie wymagamy. Pewnie dlatego, że nic innego nie możemy sobie dać.  
Możesz myśleć, że jestem zła córką, ale czym jest zło? Jaka jest definicja dobra? Spełnianie oczekiwać, odgrywanie swojej roli społecznej?  To dość kłopotliwe, nie zamierzam tego robić.   
Nie mogę liczyć na wyjście ze znajomymi wieczorem, bo najbliższych mam jakieś pięćset kilometrów skąd, żałuję tego tylko po części. Po wypadku i tak nie byłam sobą.  Nie sądzę, abym w nowej szkole znalazła kogoś mi bliskiego.  
- Persefono. Usłyszałam cichy szept. 
Zagotowała się we mnie krew, ile można. Nie cierpię tego imienia.  Wyszłam z pokoju mocno trzaskając drzwiami i stanęłam na szczycie schodów. 
- Prosiłam Cię Mamo! Wrzasnęłam, z kuchni wyłoniła się postać mojej matki. 
- Co się stało Persefono? Zapytała jakby nigdy nic.  
- Nie nazywaj mnie tak do cholery! Ryknęłam i wbiegłam po schodach, zostawiając zdezorientowana kobietę na dole.  
Cholera, znów dostaje świra, ale jeśli usłyszę, znowu "Perserona", to dostanę szału.   
W jednej chwili zerwał się wiatr, a ramy mojego okna uderzyły o siebie z głośnym trzaskiem, rzuciłam się do okna. Wiatr był tak silny, że rosnące niedaleko brzózki, zginały się niemal do ziemi. Firany i zasłony burzyły się nękane mocnymi porywami. Niebo zasnuły gęste chmury, tak szybko, jakby ktoś rozlał na niebieskie sklepienie kałamarz pełen atramentu. Po niedawnym deszczu nie było już śladu. W powietrzu czuć było niebezpieczeństwo zwiastujące potężne wyładowania elektryczne.

 Dziewczyna nie mogła oderwać twarzy od ulicy za oknem. Środkiem jezdni, wolnym krokiem szła ciemna sylwetka. Ręce luźno zwisały mu po bokach, lekko się garbił, ale i tak był wysoki. Wydawał się być pewnym każdego kroku, jakby ulica należała do niego. Przez mrok i słabe światło jedynej na ulicy latarni dostrzegała, zarys postaci. Ubrany w ciemne spodnie i podkoszulek szedł chłopak, może mężczyzna. Wokół niego kumulowała się ciemność, jakby stanowił jej centrum, jakby ją przyciągał, a może nią emanował.  Nagle niebo przecięła jasna wstęga błyskawicy, jednak jej oślepiający blask zdawał się nie sięgać postaci na ulicy. Grzmot wstrząsną okolicą, a drewniana rama okienna Persefony zadrżała. Nawet nieustraszony owczarek niemiecki podniósł głowę i zastrzygł uszami.  Niebo jakby nie chciało przyznać się do porażki wysłało kolejne błyski i towarzyszące im grzmoty. Z każdym kolejnym ziemia trzęsła się w posadach. Po firmamencie jak wściekłe śmigały białe błyskawice. Jakby obecność ciemnej postaci kłóciła się z prawami natury i stanowiła wyzwanie dla burzy, która nie zamierzała oddać wygranej. 
Nagle grot pioruna śmignął przez powietrze i wtopił się w asfalt ulicy, tuż obok idącej nieustraszenie postaci. Nawet nie drgnął, jakby nic nie warte były wysiłki nawałnicy. Oczy śledzącej go dziewczyny rozszerzyły się w niemym zdziwieniu. Czy to co widzi jest prawdziwe? Tajemnicza sylwetka zniknęła z pola widzenia dziewczyny, a niebo nie przestawało ryczeć, choć epicentrum burzy, zdawało się oddalać, jakby w ślad za swym dziwnym przeciwnikiem. 
Rano niebo było jasne, jakby błyskawice wypaliły na nim kolory. Pogoda tego lata była dziwna.  Dziewczyna trzymała psa na krótkiej smyczy, a jej myśli wirowały w zawrotnym tempie. Samochody nie przeszkadzały jej w spacerze po asfalcie, musiała odkryć to miejsce, musiała udowodnić sobie, że to było prawdziwe, że tego nie zmyśliła. Miejsce było odgrodzone pomarańczowymi barierkami. Asfalt dosłownie się stopił, popękał  i stopił. Wyglądał jak dzieło szalonego malarza, jak surrealistyczny portret. Przełknęła ślinę i skróciła psią smycz. 
- To było prawdziwe Cerber. Szepnęła i ruszyła na swoje stare miejsce.  Las się nie zmieniał, był stały i niezmienny.  Uwolniła psa z wiążącej go smyczy i odetchnęła głęboko świeżym, porannym powietrzem.   
Zimna i zacieniona kamienna płyta wydawała się ją wzywać. Usiadła, a czarne trampki zwisały z krawędzi kamienia.  Puszka w jej ręce zdawała się być nieodmiennym elementem krajobrazu. W torbie na jej biodrze znajdował się jej największy błąd. 
Czuła zamieć wewnątrz siebie, jakby coś burzyło się wewnątrz niej. Błyskały oczy i zaciskały się pięści, właśnie dziś gdy obiecała być miła. Obiecała się starać. Chwyciła opakowanie ziołowych tabletek na uspokojenie i połknęła jedną. Relziel Max, był lekiem jej mamy, który już dawno zabrała z jej torebki. Zamierzała go dziś oddać, nawet debil wie, że ni powinna ich brać- myślała. Nie czuła przymusu by je brać, po prostu raz chciała się stać córką, na którą zasługuje jej mama.  
Błoto na ścieżce lepiło się do psich łap i brudziło piękne futro.  Dziewczyna nie miała jednak teraz głowy na myślenie o tym. Wydawało się to błahe w porównaniu z zjawiskiem z wczoraj. Kim był chłopak igrający z burzą? Jak bardzo niepokorny był, jak bardzo w tym inny i magnetyczny? Zgniotła puszkę i rzuciła za siebie, a potem powolnym krokiem ruszyła w drogę powrotną. Nie musiała wołać psa, gdyż jak cień wyczuwał jej ruch i dostosowywał się do jej ruchów.  Kupiły go po wypadku, miał pomóc jej wrócić na właściwe tory. Ewa chciała labradora, ale nie pasowałby do jej córki. Problem z Cerberem był taki, że nie lubił ludzi. Gotów szczerzyć kły, nawet na bezbronne dzieci.  "Jako szczeniak był torturowany, już nic go nie naprawi." powiedział hodowca. " Nie muszę go naprawiać" Odpowiedziała wtedy dziewczyna i zawołała półrocznego psa. A on przybiegł.  To było jak zawarcie umowy, od tej pory, Cerber słucha się tylko jej i szczerze gardzi wszystkimi innymi, gatunek nie ma znaczenia.  Toleruję Ewę, ale to zasługa karmy, którą mu podaję. Oboje darzą się niechęcią. 

6 komentarzy:

  1. mam do cb ogromną prośbę proszę cie dodawaj dalej częsci tego opowiadania albo Lena Max plisss -madzia

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też przyłaczam sie do prsby Magdy plis wiki

    OdpowiedzUsuń
  3. ja też cię o to proszę mika

    OdpowiedzUsuń
  4. szczerze mówiac Ele - Rin było lepsze i chetniej czytałabym je niż te przykro mi ale to moje zdanie - oliwia

    OdpowiedzUsuń
  5. to opowiadanie z Maksem i to dziewczyna dodaj

    OdpowiedzUsuń