niedziela, 22 września 2013

Rozdział 7 cz.2

Rozdział 7 cz.2 


       Było ciemno i cicho, tak cicho, że słyszała własny oddech i samochody przejeżdżające kilka ulic dalej.
Szła teraz wolniej, mocniej stawiając kroki. Wiedziała, czuła, że ją obserwują, nie pozwoliła sobie na rozejrzenie się, ale między uliczkami przemykały blade cienie. Deja Vu? Adrenalina napędzała jej każdy ruch, nie zamierzała uciekać, ucieczka nic by nie dała. Nie chciała też okazać strachu, dlatego zwinęła dłonie w pięści i zacisnęła zęby, wchodząc w ciemną i prawdopodobnie ślepą uliczkę czuła, prócz strachu, tylko duszącą determinację, nie miała przy sobie psa, a nawet telefonu, zostały jej tylko gołe dłonie. Jej drobne i nieprzyzwyczajone do walki palce, na przeciw bandzie nieumarłych, wampirów, kainitów- zwij ich jak chcesz. Mimo strachu i zimnego potu spływającego po plecach nie pozwoliła sobie na panikę, postanowiła nie oddać tanio skóry.  Nie chodziło o waleczność, ona zamierzała pomyśleć, wykorzystać swoją jedyną broń, umysł. Rozglądała się lekko, ale nic nie wydawało jej się przydatne. Stary i nieczynny kiosk, sklep spożywczy z nowiusieńkim bilbordem, nie duże drzewo i fragment trawnika, przez myśl przeszła jej wspinaczka na drzewo.
- Nie wzięłaś ze sobą kundla? Zabrzmiał ohydny głos, ludzki nie pasujący do potwora.
Odwróciła się powoli, chcąc mieć wroga przed sobą. - Zauważyłam, że go nie lubicie. Powiedziała słabym głosem.
Kilka postaci, wynurzających się z cienia, zaśmiało się gardłowo. - Nie powinnaś z nami zadzierać dziewczyno, nie powinnaś.
Przełknęła ślinę miała wrażenie, że mózg jej paruję. - Ostatnim razem ataki na mnie nie poszły wam na dobre.
Lider grupy zbliżył, zrobił tylko kilka kroków, ale dziewczyna miała wrażenie, że czuje jego oddech na twarzy.
- Nie wiem jakim cudem zabiłaś jednego z braci, ale spójrz teraz jest nas więcej.
Dziewczyna nie dała mu satysfakcji i nie spuściła go z oczu, jej myśli gnały rozgorączkowane, nikogo nie zabiła, poprzedni napastnik zniknął, nie miała z tym nic wspólnego. Nie wiedziała jak długo zdoła kłamać, jak długo zdoła walczyć.
- Naprawdę myślisz, że ja przyszłam tu sama?  Miała nadzieję, że jej głos brzmi pewnie i zadziornie, dla lepszego efektu prychnęła pogardliwie.
Mimo wszystko kainici zaczynali nerwowo się kręcić. Jakby zauważając mrok oblepiający lekko dziewczynę, taki mrok bardzo nieprzyjemnie im się kojarzył. Tylko z jedną osobą.
- Kpisz ze mnie dziewczyno?! Lider nieumarłych wybuchnął gniewem robiąc krok w jej stronę, oprócz strachu poczuła też gniew, zamierzała zdać ten egzamin.
- Jak śmiesz na mnie krzyczeć?! Wydarła się najgłośniej jak potrafiła i zrobiła krok do przodu, po cichu licząc na mieszkańców miasta, którzy zaalarmowani krzykiem, mogliby wezwać policję.
- Nie usłyszą Cię naiwna dziecino, już wiem do czego zmierzasz, ale jesteśmy tu sami. Poddaj się, a zabiję Cię bezboleśnie to będzie nawet przyjemne. Odezwał się na powrót spokojnym głosem przywódca bandy krwiopijców, a Persefonie żołądek podszedł do gardła.
Wampir zbliżył się do niej, niemal zmysłowo układając blade wargi, z błyszczącymi nieludzkimi oczami w tej chwili wiedział już, że wygrał. Niczego, w tym momencie, nie pragnął bardziej jak skosztowania żył Kory, skupił się na tym pragnieniu tak bardzo, że niemal czuł w ustach słodki smak jej krwi.
- Nie zbliżaj się. Ostrzegła go, ale oboje doskonale wiedzieli, że to pusta przestroga.
Impuls przeszedł przez umysł dziewczyny, jak ostatni błysk nadziei, schyliła się i sięgnęła po pustą butelkę po piwie, leżącą na chodniku, zamachnęła się i skierowała ją prosto w wystawę osiedlowego warzywniaka.  Szkło pękło spadając na plecy dwóch stojących opodal kainitów, a syrena alarmu ogłuszyła na moment samą Persefonę.
Wściekłość zamajaczyła w oczach wampira, gdy gniewnie zbliżał się do dziewczyny, cofnęła się, ale było już za późno, blada i żylasta ręka wystrzeliła w górę i zatrzymała na gardle Kory. Stwór bez problemu uniósł ją nad chodnik, a jej nogi w trampkach poruszyły się w powietrzu. Dziewczyna złapała się białej jak papier dłoni czując jak traci oddech i być może życie.
- Teraz będę musiał stąd uciekać, ale ty i tak zginiesz. Wysyczał kainita zakleszczając palce z większą siłą na szyi ledwo dychającej Persefony. Oczami mokrymi od łez zobaczyła pojawiającą się za plecami nieumarłego postać, gniew wykrzywiał jego rysy. Włosy miał zmierzwione, może przez wiatr, który wiał teraz bez odpoczynku, na głowie po raz pierwszy, odkąd zobaczyła go pośród burzy, na ulicy przed domem, nie miał kaptura. Pełne usta były czerwone i wściekłe a duże oczy wpatrzone z nienawiścią w jej prześladowcę. Wampir dostrzegł zachowanie Kory i obejrzał się klnąc wściekle pod nosem, na widok mężczyzny natychmiast puścił Korę, która upadła boleśnie na zimny beton.
- Ja.. ja.. Wyjąkał potwór nim, mroczny chłopak machnął ręką, a ziemia pod jego stopami zniknęła, zastąpiona nieodgadnioną pustką.
- Skazuję Cię na Tartar.
- Panie.. Wyjęczał jeszcze kainita, nim na życzenie nowo przybyłego spadł w otchłań pełną mroku i nieodgadnionych dźwięków.
Syrena alarmu wciąż wyła czyniąc te wydarzenia bardziej nierealnymi dla z trudem łapiącej oddech, Kory.
Mężczyzna podszedł do niej z taką samą ponurą wściekłością i objął jej trzęsące się ciało, po czym ruszył powoli w stronę uliczki.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz